Artystyczny dziennik i kieszonkowiec

Po kalendarzu i notesie herbacianym przyszedł czas na dziennik artystyczny. Tak na prawdę wszystkie te journale są nieco pomieszane i nie zawsze da się je idealnie dopasować do jednej kategorii. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Jednak ten, o którym piszę dzisiaj jest wyjątkowy, bo idealnie wpasowuje się w tak zwany art journal

Postanowiłam przygotować notes przeznaczony tylko do artystycznych zapisków, prób, bazgroł itp. Nie planowałam zakupu, przejrzałam swoje szpargały i znalazłam coś, co powinno w miarę dobrze się sprawdzić. I to jest zawsze najlepszy wybór. 

Gdybym miała do swojej twórczej przygody kupić drogi notes, prawdopodobnie na tym by się skończyło. No bo jak w takim notesie zacząć bazgrać i paćkać farbą? Namaluję jakiś bohomaz i co? Wyrywać kartki? Jak takie coś komuś pokazać, nie mówiąc już o wstawieniu zdjęcia na Instagrama. Wstyd i kompletna poruta.

Artystyczny dziennik to swobodne wyrażanie siebie. To rodzaj notesu, w którym można ulżyć swojej kreatywności, wyrzucić emocje, bawić się kolorami, kształtami... I zapewniam Was, że do tego nie potrzebujecie ekstra notesu.

Po pierwsze - po co wydawać kupę kasy, skoro można taniej, a może nawet ciekawiej? Korzystając z jakiegoś tam papieru, na przykład zbędnej książki, nigdy nie wiadomo jak zachowa się pod wpływem wody. Pewnie cały się pomarszczy, szczególnie kiedy w ruch pójdzie akwarelka. A niech się marszczy, to też swego rodzaju artystyczny efekt.

Po drugie - artystyczny dziennik nie jest na pokaz, bo ma zupełnie inne zadanie. To robi się przede wszystkim dla siebie i ładne być nie musi. 

A skoro robię to dla siebie, to po co pokazuję publicznie, zwłaszcza, że piękne to nie jest? Ano głównie po to, żeby zachęcić innych, niekoniecznie plastycznie uzdolnionych. Pokazać, że nie musi to  być bliskie arcydzieła, ani też nie musi dużo kosztować. Za to musi, i zapewniam że tak jest, dawać wiele dobrego twórcy. Trudno jest mi jednoznacznie opisać co daje, bo różne osoby mogą to inaczej odbierać. Z mojego, co prawda niezbyt jeszcze długiego doświadczenia wynika, że daje sporo.

Prowadzenie artystycznego dziennika na pewno można zaliczyć do form arteterapii. Co do tego nie mam wątpliwości.

Na początku ostrożnie, trzymając się wcześniejszych nawyków, z "zentanglową" dokładnością, schludnością i dbałością o szczegóły. A może tak po prostu mam zakodowane, bo przecież tangle też nie zawsze są takie dokładne, równe itp. Nie ważne. I tak powoli rozkręcając się, odważniej chłapiąc farbą i machając pędzlem, wpada się... nie tak, WYPADA się z szarej codzienności. To taka artystyczna ucieczka od stresu czy problemów, pozwalająca skupić się na samym procesie tworzenia, przy jednoczesnym ignorowaniu przytłaczających myśli. Mało tego, skupienie się nad własną zdecydowanie ekspresyjną twórczością, zajęcie czymś rąk, to dodatkowy plus w przypadku choroby Parkinsona, kiedy to mięśnie dłoni i nie tylko, samoczynnie napinają się aż do bólu. Kiedy tak siedzę i czuję jak wkręcają się moje ręce, robię wszystko, żeby je zająć choć na chwilę. A jeśli jeszcze okazuje się to przyjemne, tym bardziej.

Żadna arteterapia nie rozwiąże wszystkich naszych problemów, ale może je złagodzić, pozwolić łatwiej przez nie przejść. Skoro pojawiają się w życiu przeszkody natury fizycznej, dobrze jest zadbać o stan emocjonalny, niech choć coś, bardzo ważne "coś", w miarę funkcjonuje. Poczucie swobody, wolności i brak ograniczeń, przynajmniej w sferze artystycznej, a dokładniej na kartach naszego artystycznego notesu, ma na prawdę duże znaczenie. Ja tego nie potrafię nawet opisać słowami, to się po prostu czuje, a czasem nawet maluje!

Moja rada dla początkujących "journalistów"

Kiedyś już wspominałam, że poznając bliżej tematykę dzienników i notesów, intensywnie przeglądałam zdjęcia na Pinterescie. Teraz, z upływem czasu i nabieraniu pewnego doświadczenia, nie jestem pewna czy to był dobry pomysł? Może na początku tak, ale zbyt długie przeglądanie może zadziałać na nas niekorzystnie. Dlaczego?

Artystyczne dzienniki prezentowane przez influencerów na Pinterescie i na blogach w większości są wręcz doskonałe. To nie artystyczny zapis emocji i myśli, a estetycznie wyważona kompozycja. Piękna, dopracowana w każdym szczególe, wykonana z rewelacyjnych materiałów.

A teraz my, szaraczki, działamy w swoim domowym zaciszu, po czym usilnie porównujemy swoje prace z tymi powszechnie podziwianymi i lubianymi. Okazuje się to wielką porażką i rozczarowaniem. Oczywiście w naszym odczuciu. Często kończy się to porzuceniem pomysłu prowadzenia artystycznego dziennika. Szkoda, bo mogło być tak pięknie.

Dlatego radzę podglądnie zostawić tylko na początek. A jeśli nie potraficie się bez tego obejść, bo w sumie jest to całkiem ciekawe, oglądajcie piny, oglądajcie zdjęcia na blogach, ale z pewną rezerwą. Pamiętajcie, nie ma takiej konieczności abyście musieli tworzyć dzieła godne Pinteresta czy też kilku tysięcy serduszek na Instagramie.

W poszukiwaniu kieszonkowca

W tytule wpisu wspomniałam o kieszonkowcu i już śpieszę wyjaśniać o co chodzi. Kieszonkowiec to nie facet, który okrada kieszenie, a coś, co mieści się w kieszeni. 

Kiedy "odchudzałam" bazę do artystycznego notesu, został mi mały stosik kartek. Wyrzucić? Można, ale czy nie lepiej wykorzystać? I tak powstał malutki notes, formatem bardzo zbliżony do A7, który mieści się w każdej kieszeni czy torebce, nawet kopertówce.


Kieszonkowiec to dwa pliki zszytych kartek, połączone ze sobą. Okładka wykonana jest z tektury, ozdobiona zużytymi saszetkami herbacianymi. Notatnik ma również przymocowaną gumkę, która pozwala na dobre zamknięcie, bardzo istotne w przypadku noszenia kieszonkowca w torebce. 


Kieszonkowiec, czyli mini notatnik, alternatywa dla notesów w smartfonach, zawsze pod ręką, a przy tym ładny drobiazg. Chyba ładny? 



Komentarze

  1. Ja mam starą rozpadająca się książkę, w której w zeszłym roku zrobiłam próbę bazgrolenia farbami i klejem też . I mam właśnie zamiar w tym roku dalej ją wykorzystać w celu artystycznych prób wszelakich ;) Co zdjęć różnej maści dzienników czy albumów wykonywanych z pięknych papierów, często w tym celu kupionych to popieram , że naoglądamy się ful a potem nam się w głowie włącza taki nasz wewnętrzny krytyk, co tylko marudzi :"to nie takie, to krzywe, to się nie nadaje ,z czym kobieto do ludzi..." Po co sobie psuć zabawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi starymi książkami niestety bywa problem, ja już zaczynam przygotowania do kolejnych przeróbek. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za Twój komentarz.ツ To dla mnie wiele znaczy

Popularne posty z tego bloga

Neuroart w 6 krokach

24 proste wzory Zentangle

3 zakładki do książki - do pobrania